Tydzień temu wspomniałam na fejsiku o ukończonej sukience. Zabrałam ją ze sobą niemal straceńczo na wyjazd w góry i równie straceńczo założyłam w chwili wyjazdu, by dostać foteczki. Foteczki są jak zwykle średniutkie, ale jak wiadomo, ja pozować nie potrafię, a Mąż tym razem ma wyjaśnienie- robił owe foteczki siedząc na ławce z plecaczkiem, którego już nie chciało mu się zdejmować. I w dodatku ściemniało się. Nie oddają [foteczki] nawet tego jak ładnie czerwona jest owa sukienka, taka winna, krwista. Wbrew oczekiwaniom, założenie sukienki na całonocną podroż nie było wcale takie straceńcze. Wszak spędziłam w niej jeszcze wieczór w Krakowie i czułam się choć odrobinę kobieco, potem zaś solidnie zabezpieczała mi nerki w podróży. A jeansy, które planowałam pod nią założyć, by nie zmarznąć, wcale się nie przydały (w autobusie się nie przydały, w górach były wręcz niezbędne). Z uwagi na średniutkie foteczki próbowałam sukienkę jeszcze dwa razy zakładać na spacery po naszym mieście licząc na coś lepszego, ale obawiam się, że nic lepszego mi już nie skapnie, więc pokazuję jak jest i niech klimat Zakopanego broni reszty:)
A oto historia sukienki, bo tak to już jest, że o wszystkim, co szyję mogę wiele (fascynującego) powiedzieć i tym nadrabiam (mam nadzieję) to, że tyle mi to zajmuje i że efekty też takie jakieś... Tym razem jednak jestem szalenie zadowolona z efektu.
Materiał kupiłam w lokalnym Bławatku w dniu swoich urodzin żeby poczuć, że mam urodziny, bo nie wiedziałam, że Mąż jakąś niespodziankę zapewni, więc sama o siebie zadbałam. Kupowałam zupełnie nieasertywnie i nie zwróciłam pani uwagi, że materiał jest przybrudzony (od półki) i że należałaby mi się (solidna) zniżka i przez całe szycie borykałam się z tym przybrudzeniem, ale na szczęście w praniu zeszło.
Wiadomo, że tkaniny z lokalnego Bławatka objęte są prawem Marfiego dla szycia. Tak było i tym razem. Pomyślałam sobie, że raz mogę być jak LolaJoo i zrobić coś żwawo. Myślenie to nie było zupełnie bezpodstawne, gdyż model, który sobie upatrzyłam to 125 z Burdy 5/2008, który widziałam u Asi na blogu kiedy zaczynałam swoją przygodę z szyciem. O, jakże się myliłam.
Krojenie poszło sprawnie, zszywanie poszło sprawnie (zmieniłam tył z takiego z zaszewkami na taki z francuskim cięciem żeby pasował bardziej do przodu), dół także zmieniłam na rozszerzany, chyba na oko go rozszerzyłam. I zajęłam się rozprasowywaniem uroczego przodu. Wówczas to nastąpiła pierwsza z katastrof. WPRASOWAŁAM KREDKĘ ŚWIECOWĄ W PRZÓD. Na szczęście głównie od lewej strony. Pechowo leżała na desce. Nic nie pomogły kąpiele w denaturacie i inne magiczne sposoby usuwania żelazkiem plam z kredek świecowych. Po lewej stronie jest trwała pamiątka, a prawa jakoś się nie rzuca. Zszyłam boki (przesunięcie szwów w talii to CO NAJWYŻEJ 2 mm). Było nieźle. Nieco obciśle, ale to przecież na randki! Wymodelowałam jakoś dekolt, który był fatalny z powodu zastosowania dwóch różnych wykrojów. I zabrałam się za rękawy. Doszło do kolejnej katastrofy. W ogóle nie mam pojęcia co się stało. Z tyłu na plecach powstały pojemniki na garby. W dodatku zaciągnęłam jeden z rękawów. Skrócenie rękawa górą o część zaciągniętą nie stanowiło problemu, ale już usunięcie garbów tak. Przez kilka tygodni sukienki nie tykałam. A potem poprosiłam mamę, by narysowała mi na lewej stronie kreskę w odpowiednim miejscu moją nową kredą. I oto jest. Moim zdaniem odrobinę w tych ramionach za wąsko, ale sama bym lepiej nie zrobiła:) Dekolt wykończyłam pliską, a wcześniej podkleiłam fliseliną. Jest tak niby równo przyszyte, z tyłu odrobinę mniej równo. Mama radziła, by pliskę schować i podszyć skrycie, ale ja wszystko do tej pory podszywałam i mam dość. Chcę mieć chociaż kilka rzeczy takich bardziej użytkowych. Dół też przyszyłam na maszynie po uprzednim podklejeniu i zastanawiałam się, czy zrobić drugi szew równoległy żeby było bardziej 'sklepowo' i czy dam radę równolegle go poprowadzić, gdy nagle dzisiaj usiadł mi na kolanach synek i zsunął się po sukience naciągając materiał tak, że puściła nitka przyszywająca brzeg.
Kolejna katastrofa, która mnie w niej spotkała, to zmechacenie lewego boku. Ogólnie dzianina sprawia porządne wrażenie i nie spodziewałam się tego po niej. Nawet podróż autobusem i tarzanie się po siedzeniach nic jej nie zrobiły. I torebka i futerko. Sukienka poległa w starciu z metkami płaszcza. Metki zostaną karnie wyprute a ponadto uszyję sobie własny płaszcz bez metek, ale nie wiem, czy jeszcze tej jesieni:)
Przede mną jeszcze dokończenie jednej sukienki z Bławatka (na razie nie ma ona nawet ciekawej historii) i zajmę się dzianiną ze sklepu w Kościerzynie. Ciekawe, czy wygeneruje jakąś historię:)
A oto historia sukienki, bo tak to już jest, że o wszystkim, co szyję mogę wiele (fascynującego) powiedzieć i tym nadrabiam (mam nadzieję) to, że tyle mi to zajmuje i że efekty też takie jakieś... Tym razem jednak jestem szalenie zadowolona z efektu.
Materiał kupiłam w lokalnym Bławatku w dniu swoich urodzin żeby poczuć, że mam urodziny, bo nie wiedziałam, że Mąż jakąś niespodziankę zapewni, więc sama o siebie zadbałam. Kupowałam zupełnie nieasertywnie i nie zwróciłam pani uwagi, że materiał jest przybrudzony (od półki) i że należałaby mi się (solidna) zniżka i przez całe szycie borykałam się z tym przybrudzeniem, ale na szczęście w praniu zeszło.
Wiadomo, że tkaniny z lokalnego Bławatka objęte są prawem Marfiego dla szycia. Tak było i tym razem. Pomyślałam sobie, że raz mogę być jak LolaJoo i zrobić coś żwawo. Myślenie to nie było zupełnie bezpodstawne, gdyż model, który sobie upatrzyłam to 125 z Burdy 5/2008, który widziałam u Asi na blogu kiedy zaczynałam swoją przygodę z szyciem. O, jakże się myliłam.
Krojenie poszło sprawnie, zszywanie poszło sprawnie (zmieniłam tył z takiego z zaszewkami na taki z francuskim cięciem żeby pasował bardziej do przodu), dół także zmieniłam na rozszerzany, chyba na oko go rozszerzyłam. I zajęłam się rozprasowywaniem uroczego przodu. Wówczas to nastąpiła pierwsza z katastrof. WPRASOWAŁAM KREDKĘ ŚWIECOWĄ W PRZÓD. Na szczęście głównie od lewej strony. Pechowo leżała na desce. Nic nie pomogły kąpiele w denaturacie i inne magiczne sposoby usuwania żelazkiem plam z kredek świecowych. Po lewej stronie jest trwała pamiątka, a prawa jakoś się nie rzuca. Zszyłam boki (przesunięcie szwów w talii to CO NAJWYŻEJ 2 mm). Było nieźle. Nieco obciśle, ale to przecież na randki! Wymodelowałam jakoś dekolt, który był fatalny z powodu zastosowania dwóch różnych wykrojów. I zabrałam się za rękawy. Doszło do kolejnej katastrofy. W ogóle nie mam pojęcia co się stało. Z tyłu na plecach powstały pojemniki na garby. W dodatku zaciągnęłam jeden z rękawów. Skrócenie rękawa górą o część zaciągniętą nie stanowiło problemu, ale już usunięcie garbów tak. Przez kilka tygodni sukienki nie tykałam. A potem poprosiłam mamę, by narysowała mi na lewej stronie kreskę w odpowiednim miejscu moją nową kredą. I oto jest. Moim zdaniem odrobinę w tych ramionach za wąsko, ale sama bym lepiej nie zrobiła:) Dekolt wykończyłam pliską, a wcześniej podkleiłam fliseliną. Jest tak niby równo przyszyte, z tyłu odrobinę mniej równo. Mama radziła, by pliskę schować i podszyć skrycie, ale ja wszystko do tej pory podszywałam i mam dość. Chcę mieć chociaż kilka rzeczy takich bardziej użytkowych. Dół też przyszyłam na maszynie po uprzednim podklejeniu i zastanawiałam się, czy zrobić drugi szew równoległy żeby było bardziej 'sklepowo' i czy dam radę równolegle go poprowadzić, gdy nagle dzisiaj usiadł mi na kolanach synek i zsunął się po sukience naciągając materiał tak, że puściła nitka przyszywająca brzeg.
Kolejna katastrofa, która mnie w niej spotkała, to zmechacenie lewego boku. Ogólnie dzianina sprawia porządne wrażenie i nie spodziewałam się tego po niej. Nawet podróż autobusem i tarzanie się po siedzeniach nic jej nie zrobiły. I torebka i futerko. Sukienka poległa w starciu z metkami płaszcza. Metki zostaną karnie wyprute a ponadto uszyję sobie własny płaszcz bez metek, ale nie wiem, czy jeszcze tej jesieni:)
Przede mną jeszcze dokończenie jednej sukienki z Bławatka (na razie nie ma ona nawet ciekawej historii) i zajmę się dzianiną ze sklepu w Kościerzynie. Ciekawe, czy wygeneruje jakąś historię:)
Bardzo energetyczny kolor, taka na jesień i zimę dobra, poprawi humor. Fajna.
OdpowiedzUsuńDzięki, kolor jest tak cudowny, że gryzę się, czy nie kupić więcej, ale trzeba walczyć ze zbieractwem. Poza tym już nie mam urodzin:)
UsuńAle o jakim zbieractwie mowa, rach ciach i skroisz druga rownie energetyczna sukienke. Kupuj, bo pozniej inni wykupia i bedziesz zalowac.
UsuńPo tylu przygodach sukienka prezentuje sie naprawde super.
U mnie to nie jest rach ciach, u mnie to są godziny kontemplowania wszystkiego:)
UsuńU mnie rowniez ;)) Wiecej czasu zajmuje mi dobieranie wszystkiego, wykanczanie niz samo szycie.
UsuńŁadna, dobrze uszyta :) Podoba mi się ten krój :D
OdpowiedzUsuńI zgadzam się z tym że kolorek idealny na sezon jesienno-zimowy, walczymy z szaro-burymi ulicami :)
W praktyce nici z czerwieni na zimę, bo schowa się pod burym płaszczem. Chyba, że uszyję chabrowy:)
Usuńja uszyłam sobie 3 lata temu malinowy:D i czuję, że się wyróżniam z szarego tłumu:D
UsuńTwoje płaszcze to w ogóle są wyśmienite i wyróżniają Cię, Kasiu. Zwłaszcza taki ciemny zeszłoroczny futrzanym kołnierzem.
UsuńBardzo podoba mi się powód zakupu :) doskonale rozumiem problem :) A sukienka wyszła bardzo fajnie, mimo różnych katastrof, zwłaszcza kredka świecowa mnie rozbroiła :)
OdpowiedzUsuńMnie nie :] Byłam załamana.
UsuńWow piękna.
OdpowiedzUsuńDziękuję. To pierwsza dzianinowa sukienka, z której jestem dumna.
UsuńNo, ale nie gadaj, bo z tego starcia wyszłaś zwycięsko :). Sukienka na Tobie wygląda bardzo fajnie i w sam raz na naszą przecudną tego roku, jesień :). Do niej jakieś obcasiki i marsz na randkę :). Jak to dobrze mieć mamę, co się na szyciu zna :).
OdpowiedzUsuńNie dla mnie obcasiki Kasiu. Ja nawet w balerinach potrafię zwichnąć nóżki. A z tą mamą to różnie bywa, głównie mnie krytykuje:)
UsuńPiękny kolor i piękna sukienka, co Ty chcesz od tych zdjęć, wyglądasz ślicznie, dla mnie możesz wystąpić w samym uśmiechu ha ha ♥
OdpowiedzUsuńMdłe te zdjęcia. Gdyby je fotograf obrobił... Gdyby mąż z ławki wstał i wybrał perspektywę, gdybym ja taka sztywna nie była... ♥
UsuńJak na katastrofę to całkiem ładna katastrofa! Podoba mi się. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Ona sama to taką katastrofą nie jest. Ona tylko katastrofy przeżywa:)
UsuńJak na taką katastroficzną sukienkę to prezentuje się (i Ty w niej) bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńDzięki. Nie jest łatwo wciągać brzuch, a ona tak eksponuje!
UsuńUwielbiam te historie w pisane w Twoje sukienki :) :) :)
OdpowiedzUsuńNo wiem, wiem to pranie trudne, zmechacenie, wiem - ale gdyby nie to nie wygenerowało by tyle ciekawych opowieści :)
Ciesze się, że opowieści się podobają. Kolejna powstająca sukienka nie ma na razie nic do zaoferowania,
UsuńTeż tak myślę, po tylu perypetiach prezentuje się fantastycznie! Do Bławatka też czasem zaglądam:) Ale sklepu w Kościerzynie nie znam, mogę prosić o namiary?
OdpowiedzUsuńO, to skąd Ty jesteś, sąsiadko? Sklep w Kościerzynie to taki przy "deptaku" (na rzemieślniczej), cofnięty jest. Wybór mi się tam podoba, bo jest inny od Bławatkowego a punto kosztuje 26, czyli jak na sklep stacjonarny nieźle.
UsuńBławatek jest też w Gdyni:) A przez Kościerzynę nieraz przelatuję to i bym wleciała:D
UsuńOżywia cię ta czerwień!:) Coś ten kolor w sobie ma wyjątkowego. Historia z kredką mnie zabiła, choć i u mnie różne dziwne rzeczy w tajemniczy sposób pojawiają się w najróżniejszych miejscach;) Na szczęście pozostałości po kredce nie widać, rękawy są dobrej długości, dół mi się bardzo podoba.
OdpowiedzUsuńJa tej kredki nie mogę nawet na Staszka zrzucić, bo ona tam leżała z powodu mojego nią po materiale malowania. A rękawy to oczywiście przypadek, ale dzięki temu przypadkowi są lepsze niż byłyby bez niego, przyznaję.
UsuńFajne jest w szyciu to, że te wszystkie przygody i włożony trud sprawiają, że ta uszyta rzecz jest jedyna w swoim rodzaju i mamy z nią wspólne przejścia:) Następnym razem proszę o dokumentację fotograficzną wszystkich tych przygód, takich jak kredka:)
OdpowiedzUsuńMoże zmechacenia da się delikatnie (DELIKATNIE! żeby nie było na mnie, jeśli zdarzy się katastrofa!) "podgolić" maszynką do golenia? Ja tak czasem golę swetry.
Z radością zauważyłam, że zmechacenia są konkretnie na dole, więc gdyby katastrofa, to tylko dół trzeba byłoby wymieniać. Ale nie zdobędę się na to, słyszałam że maszynka lepiej goli od golarki (a golarki nie mam), ale moje lewe i niepewne ręce gwarantowałyby katastrofę.
Usuńmaszynką można łatwo sobie zrobić dziurę a skoro ta sukienka tak lubi przygody ... :D
UsuńWłaśnie!
Usuńsuper wyglądasz w tej sukience i ja też nie lubię pozować a mój mąż jeszcze bardziej mi robić zdjęcia uszytych ubrań :D
OdpowiedzUsuńMój Mąż udaje, że lubi i ochoczo foci, a efekty jakie są, każdy widzi. Ja też lubię pozować, ale jestem pokraczna:)
UsuńPrześliczna sukienka! Zapisuję ją sobie na listę rzeczy, które chciałabym uszyć :-) Moja przygoda z dzianiną właśnie się zaczyna, a ta dopasowana góra i szeroki dół sukienki świetne są :-) Z futerkiem - super! :-)
OdpowiedzUsuńDzięki, ja też eksperymentuje z dzianinami (teraz to tylko dzianiny...) i poza tym, że poprawki są niedopuszczalne (zawsze robię oczka), to podoba mi się.
UsuńSuuper sukienka :) Baardzo fajnie Ci wyszla :):) Mi sie podobasz w niej baardzo :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! :)
UsuńBardzo piękna ta Twoja "katastrofa", a kolor wręcz magiczny. Dzis byłam "we stolycy" a przy okazji, w wielkiej galerii handlowej i jestem przerażona. Po pierwsze cenami - batystowa bluzka koszulowa za 150 zł to tylko wycinek tego co tam można zobaczyć, a po drugie wszyscy chodzą na szaro albo czarno. No makabra jakaś. Wyglądałam jak papuga wśród wron w moim czerwonym płaszczu i w tym co miałam pod spodem. Machnij sobie do tej kiecki jakis równie energetyzujący płaszczyk i pokaz tym wszystkim szarakom jak powinna wyglądać kobieta! Sic!
OdpowiedzUsuńMam chaberek w szafie, marzy mi się malina, ale nie mogę kupić drugiego drogiego materiału zanim nie sprawdzę czy podołam szyciu. Szary płaszczyk też bym chętnie miała, bo nigdy nie miałam:) Ale dziś mama, która kupiła sobie nowy czarny płaszcz, ofiarowała mi swój stary płaszcz (czarny), wieloletni i ekskluzywny. Śliniłam się na niego odkąd pamięć sięga a teraz mam. Jest czarny, ale to nic. Jest też cudny. Wełna z włoskiem!
UsuńAch jaka piękna katastrofa!
OdpowiedzUsuńCzarna seria przedziwnych wypadków szyciowych - mogłabyś napisać scenariusz filmowy pt. "Horror krawcowej" ;) Tylko zakończenie musiałabyś zmienić, bo happy end nie pasuje do gatunku :)))
Ojej, jak miło piszesz! Każde moje szycie to mały horror krawcowej, ale nigdy nic spektakularnego.
UsuńBardzo ładnie Ci w czerwonym. Śliczna kiecka.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo.
UsuńKolor jest boski - dla samego kolory chciałabym mieć taką sukienkę w szafie.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba.
UsuńU mnie kolor wyszedl fantastycznie :) - gdyby nie twój opis nie wpadło by mi do głowy, ze to było tak traumatyczne :) twój uśmiech oraz całość zdecydowanie tego nie sugeruje :)
OdpowiedzUsuńTen kolor jest lepszy niż na zdjęciach. A traumatycznie przecież jest zawsze:)
UsuńMimo katastrofy sukienka wygląda dobrze i bardzo ładnie w niej Wyglądasz :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Kasiu!
UsuńPięknie się w niej prezentujesz :)
OdpowiedzUsuńPiękna, piękna! Ostatnio tak mi się strasznie podobają czerwienie że nie mogę oczu oderwać!
OdpowiedzUsuńBardzo twarzowa sukienka. Moim zdaniem trochę za wąska w talii.
OdpowiedzUsuńhttp://balakier-style.pl/
To prawda, powinna być szersza, ale kiedy zaczynała powstawać, lepiej pasowała:)
UsuńMyślę, że się i tak udała:) Fason ładnie leży i ma piękny kolor:)
OdpowiedzUsuńWszystko zależy od tkaniny,Twoja wygląda jak by rosła z Tobą,bardzo fajna,szersza straciła by na uroku.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMimo tych katastrof poradziłaś sobie wspaniale, takie moje małe ale, to jeśli byś kiedy szyła podobny krój to minimalnie weź poszerz w tali - w tedy będzie układać się jak tył. Blisko ciała, ale bez fałdek układających się w górę czy dół.
OdpowiedzUsuńSukienka ładnie się układa, gratuluję bo dzianinę nie zawsze dobrze się szyje. Z czasem dojdziesz do w prawy, a dół jak szyjesz ustaw na minimalny zygzak (zrób próbę na kawałku-prawie prosty ścieg) i wtedy szyj - przy naciąganiu będzie razem pracował z materiałem. Powodzenia!
Co tam katastrofy! Ładna kiecka Ci wyszła! :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się kolor sukienki, pasuję do Twoich włosów :)
OdpowiedzUsuńfajny pomysł . bardzo ładny kolor sukienki :) Pozdrawiam i zapraszam do mnie
OdpowiedzUsuńPiękna sukienka, ja też zabieram się za uszycie. Kupiłam w sklepie http://sklep.iris-decor.pl/ tkaninę o nazwie german i mam zamiar uszyć granatową elegancką kreację. Jak już będą efekty to zamieszczę fotkę.
OdpowiedzUsuńNie znałam ani tego sklepu ani tej tkaniny, zapowiada się bardzo ładna kreacja:)
UsuńBardzo fajna sukienka i praktyczna, ponieważ oczyma wyobraźni już połączyłam ją z wieloma rzeczami :) Piękny kolor, bardzo ciepły :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Kolor ciepły, ale sukienka to jednak nie jest ubranko dla mnie na zimę:)
UsuńObejrzałam twoje sukienki i niektóre wbiły mnie w zachwyt! Ja nieszyjąca, tym bardziej podziwiam i zazdroszczę zdolności!
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że sukienka fajna i praktyczna - taka mocno uniwersalna w zależności od dodatków :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie super - podzieliłam się niemałym fragmentem z małżem ;)
Pozdrawiam :)
Bardzo dziewczęca :)
OdpowiedzUsuń