tlo

piątek, 19 lipca 2013

Prawo Marfiego dla sukienki

Kolejny raz coś mi nie wyszło. Nie jest to jeszcze strata nieodwracalna, ale skłoniła mnie do refleksji i refleksja spłynęła niczym olśnienie. Otóż nie wychodzi mi zawsze gdy szyję z tkaniny zakupionej w lokalnym Bławatku*. Chciałoby się rzec, że tylko wtedy, ale raz nie wyszło mi także, gdy szyłam sukienkę z punto zakupionego w innym lokalnym sklepie bez nazwy. Tym niemniej 3 materiały z Bławatka się nie spisały a jeden spisał się w połowie i drżę, bo sobie uświadomiłam, że mam jeszcze dwa kupony punto z Bławatka właśnie. Ponadto nie wiem, jak będzie z tkaninami z AbcTekstylia, które wprawdzie są niedrogie, ale też jednak ze sklepu pochodzą. A przecież szyję te moje sukienki (na blogu się nie pojawiają, bo albo nikt mnie nie foci, albo foci brzydko, albo brakuje im drobnych wykończeń, na które nie mam czasu, bo muszę szyć i zszywać duże kawałki:D) i w zasadzie z grubsza się udają. Zawsze coś jakiejś poprawki wymaga, ale rzeczy z Bławatka nie wychodzą po prostu!

Co było tym razem? Od wielu miesięcy posiadałam śliczne miętowe/seledynowe lub majtkowe (to określenie mojej mamy na ten miętowy kolor) punto albo i nie punto. Grubą dzianinę w każdym razie. Wiedziałam nawet od początku, co z niej chcę. Miała być sukienka z półkolem, rękawem po łokieć i prostą górą. Coś mnie podkusiło, żeby skorzystać z wykroju z Burdy 8/2012 (113-115) na prostą górę. Dodatkowo przyszła moja mama uważająca, że sukienek mam za dużo i w dodatku cel, w którym ją szyję (poznacie, JEŚLI wyjdzie) jest słaby, więc zaczęła udzielać mi mnóstwa życzliwych-nieżyczliwych rad. Powiedziała między innymi, że szyję sobie ZA CIASNE sukienki i oddychać w nich nie mogę i zamki mi trzaskają (to historia na następny albo za-następny post) i że nie można tak szczypać. Gdyby mama była ekspertem, to aż by mi łezki poleciały, ale mama jest tylko córką krawcowej, więc nie wypuszczałam łezek, a jedynie nie zmniejszyłam sukienki, która już na manekinie wyglądała nieco zbyt obszernie. Po pierwszym niefarcie szarpnęłam się na nielubiane fastrygi i nie każdy trefny szew będzie trudny do cofnięcia, jednak na zdjęciach widać, że jest to sukienka nie dla jednego, ale dla dwojga, a nawet dla trojga...

Mąż uważa, że tajemnicą tych niepowodzeń tkanin z Bławatka jest fakt, że mogę zawsze dokupić, więc jestem niefrasobliwa i szyję nieuważnie, ale mało jest osób równie frasobliwych jak ja. Staram się tak bardzo, że prędzej bym palce poucinała niż materiał wadliwie skroiła. Zresztą i dokupić nie mogę, gdyż one najpierw przelegują w szafie i zaczynam szyć, gdy mam pewność, że w sklepie ich już nie ma:) W dodatku nad tą konkretną sukienką spędziłam jeden cały dziecięcy sen (prawie dwie godziny) na planowaniu jak upchnąć na niewiele ponad metrze sukienkę i rękawy.

Całość wygląda mydełkowo i łazienkowo niczym MAJTKI. Ja biorę na siebie poprawki dotyczące przylegania do ciała, ale chętnie wysłucham porad dotyczących ozdobienia i ożywienia rzeczonej sukienki. Posiadam metalowy zamek pod kolor oraz turkusowe punto. Może jakaś kieszonka gdzieś? Posiadam też rypsowe tasiemki w kontrastowych kolorach. Nie posiadam jednak wyobraźni.


*Rzecz jasna nie szkaluję tu Bławatka, ani lokalnego, ani ogólnosieciowego. Ponadto gdy kupiłam bawełnę na wypustkę i sznurek do wypustki w tymże Bławatku, to wszystko poszło JAK Z PŁATKA.

PS. Zasłony robiące za tło są na sprzedaż. Kupiłam je za 16 złotych, a chciałabym za nie 5 dyszek, bo za tyle schodziły zasłony z takim wzorkiem na allegro. Ktoś chętny? :)

z perspektywy dziecka...

w wersji dla jednego...

... dla dwojga...

i dla trojga!